3 NAJLEPSZE DOŚWIADCZENIA

spacer po Karpatach w okolicach Rachowa, wieczorne imprezowanie w knajpach we Lwowie, zwiedzanie Soboru Mądrości Bożej w Kijowie

3 WADY 

słaby stan dróg (zwłaszcza na prowincji), jedzenie, od którego rośnie brzuch, poza tym właściwie wszystko mi się podobało

Nigdy specjalnie nie planowałem wyjazdu na Ukrainę. Moim ulubionym kierunkiem podróży przez wiele lat była zachodnia Europa. Im bardziej zachodnia tym lepiej, dlatego jeździłem ciągle do Portugalii i Hiszpanii. Później, kiedy odkryłem Azję, zwykle dla odmiany wybierałem ekstremalny wschód (Indonezja, Tajlandia, Indie). Przyszedł jednak moment, kiedy poczułem, że warto w końcu zobaczyć też kraje położone trochę bliżej. Zaczęło się od krótkich wypadów na Litwę i Białoruś, aż w końcu nadszedł czas wyjazdu na osławioną Ukrainę. Nie ukrywam, że bezpośrednim bodźcem była znakomita reportażowa książka Ziemowita Szczerka zatytułowana „Tatuaż z tryzubem”. Zachęcony lekturą, postanowiłem w końcu zrobić ten krok i zarezerwować sobie czas na wyjazd do naszego wschodniego sąsiada, z którym łączy nas przecież setki lat wspólnej historii. Razem z dziewczyną kupiliśmy bilety lotnicze i polecieliśmy na ukraińskie wakacje.

Kijów

Zaczęliśmy od Kijowa. Przyznam, że miasto zaskoczyło nas bardzo na plus. Metropolia pełną gębą, z rozmachem i charakterem, pełna zabytków ale też po prostu normalnego, codziennego wielkomiejskiego życia. Hipsterskie kawiarnie, biurowce z metalu i szkła, eleganckie kamienice i historyczne cerkwie. Nie ma żadnych wątpliwości, że to europejskie miasto bez cienia kompleksów. Największe chyba wrażenie zrobiły na mnie przepiękne cerkwie, a zwłaszcza pochodzący z XI wieku Sobór Mądrości Bożej. Nawet jeśli większość z nich jest odbudowana po zniszczeniach II wojny światowej, i tak warto je zobaczyć. Warto też spróbować barszczu ukraińskiego, który smakuje tutaj ZUPEŁNIE inaczej niż w Polsce. Spędziliśmy w Kijowie kilka dni, zrobiliśmy też wycieczkę do położonego niepodal Czernihowa, jednego z najstarszych miat na Rusi.

Ten wyjazd spodobał nam się na tyle, że postanowiliśmy rok później pojechać już na dłużej. Tym razem granicę przekroczyliśmy pociągiem a nie samolotem i skupiliśmy się bardziej na zachodniej części Ukrainy. Szybki pociąg sprawnie przewiózł nas z Przemyśla do Lwowa, gdzie zjedliśmy obiad i przenocowaliśmy w jednym z hotelików położonych nieopodal całkiem spektakularnego dworca kolejowego. Następnego dnia z rana ruszyliśmy w Karpaty, gdzie spędziliśmy kilka dni, włócząc się po górach, próbując lokalnych dań i nie mogąc się nadziwić stanowi asfaltu na lokalnych drogach. Mieszkaliśmy w miejscowości Jaremcze, które było jednym z najpopularniejszych polskich uzdrowisk w czasie Dwudziestolecia Międzywojennego. Nie zostało niestety wiele śladów po sławnych drewnianych willach. Wystarczyło jednak odejść odrobinę od głównego traktu, wspiąć się 100 metrów wyżej i od razu zaczynał się bardzo przyjemny teren wiejski. Senne uliczki, drewniane domki a przy domach sady, w których rosły jabłka i mirabelki.

Jaremcze

Odwiedziliśmy też położone przy granicy z Rumunią miasteczko Rachów. Z Jaremczy do Rachowa jest 50 kilometrów ale pociąg przemierza tę odległość w prawie 3 godziny. Być może dlatego, że tory i wiadukty po których jedzie pamiętają czasy Franciszka Józefa i Monarchii Austro – Węgierskiej. Za to widoki z okna pociągu są naprawdę piękne. Zdecydowanie warto też wybrać się na spacer po okolicznych górach. Później wpadliśmy na jedną noc do Kołomyi, gdzie najciekawszą rzeczą był dość zaniedbany polski cmentarz, na którym znaleźć można groby nawet z początku XIX wieku.

cmentarz w Kołomyi

Po Kołomyi przyszedł czas na Czerniowce. Było to jedno z najciekawszych miast jakie widziałem w życiu. W swojej historii zdążyło już leżeć w Mołdawii, Turcji, Monarchii Austro – Węgierskiej, Rumunii, ZSRR i na Ukrainie. Było doskonale kosmopolityczne i rozwijało się świetnie, co widać do dziś po przepięknym centrum, które wygląda jak Wiedeń skrzyżowany z Kijowem. W Czerniowcach znajduje się też całkiem spektakularna synagoga. Niestety po II wojnie światowej nie zostało tam zbyt wielu Żydów, więc mieszkańcy zamienili ją na kino. Podobno mówi się na nią „kinogoga”.

Na sam koniec wróciliśmy do Lwowa. Są takie miasta, że przyjeżdżasz i od razu czujesz, że to dobre miejsce. Że mógłbyś tam zamieszkać przynajmniej na miesiąc. No i Lwów jest takim miastem. Wszystko mi się tam właściwie podobało, piękne, stare domy, kościoły, cerkwie, brukowane ulice po których śmigają trolejbusy, knajpy na starówce. Oczywiście jest trochę turystycznie, ale wcale się temu nie dziwię – Lwów to miasto do którego chce się przyjeżdżać.

autor we Lwowie, 2019

Bardzo chętnie wrócę jeszcze na Ukrainę, to ogromny kraj a ja mam wrażenie, że dopiero zacząłem odkrywać jego niezwykłe zasoby.