To już szósta książka Szczepana Twardocha, którą miałem przyjemność przeczytać. Dochodziły mnie głosy, że to jego najlepsza powieść, z czym nie do końca się zgadzam, bo wciąż uważam „Dracha” za najwybitniejsze dokonanie pisarza.
Niemniej jednak „Pokorę” czyta się znakomicie. Po raz pierwszy autor stawia na przejrzystość narracji, mało jest udziwnień, akcja toczy się tak wartko, że aż ciężko się oderwać. Mamy 1918 rok, właśnie skończyła się I wojna światowa, i jak wspomina jeden z pobocznych bohaterów „(…) świat się przemienia. Stary umarł, nowy się nie narodził, forma świata się przelewa, stała się miękka, jak roztopiona smoła, miękka i gęsta”. Razem z bohaterem, który jest oczywiście Ślązakiem, wędrujemy po zniszczonych wojną Niemczech i obserwujemy tworzenie się zupełnie nowej rzeczywistości. Przy okazji cofamy się też do przeszłości, do wspomnień chłopaka, który trochę wbrew własnej woli zostaje wyrwany z małomiasteczkowego świata. Czasy są niespokojne, bohatera wyrywają sobie z rąk do rąk zarówno niemieccy komuniści jak i polscy patrioci a on sam do końca nie wie kim jest ani kim chciałby być. Jest też wielka miłość, ale niezbyt udana.
Wszyscy mówią, że warto i ja w sumie podpisuję się pod tym obiema rękami. Myślę, że obok „Króla” może to być świetne wprowadzenie do twórczości Twardocha, który oprócz znakomitych felietonów pisze też po prostu bardzo dobre książki.