3 NAJLEPSZE DOŚWIADCZENIA
zwiedzanie świątyń buddyjskich w Bagan, smakowanie zupy mohinga i sałatki herbacianej w którejś z birmańskich knajp, pagoda Szwedagon w Yangonie
3 WADY
wciąż niestabilna sytuacja polityczna w kraju, przypadki prześladowania mniejszości, ograniczenia w odwiedzaniu niektórych prowincji
Birma to jeden z najciekawszych zakątków Azji Południowo – Wschodniej. Kiedyś była lokalną potęgą i zdarzało jej się nawet kontrolować część sąsiedniej Tajlandii. Później stała się kolonią Wielkiej Brytanii i de facto częścią Indii Brytyjskich. Po odzyskaniu niepodległości była krajem, do którego przez wiele lat nie było łatwo wjechać. W 1962 roku opresyjny reżim wojskowy postanowił odciąć państwo od reszty świata i wprowadził swoiście rozumianą wersję socjalizmu. Jak zwykle bywa w takich przypadkach, Birma szybko zmieniła się z jednego z bogatszych krajów regionu w państwo, które poziomem biedy rywalizowało z najmniej rozwiniętymi zakątkami Afryki. Dopiero po 2011 roku działania Aung San Suu Kyi, rodzimej opozycjonistki i działaczki politycznej, doprowadziły do otwarcia Birmy i dopuszczenia pewnych reform. Wciąż jednak wojskowi mają dużą władzę w kraju, a nowym zagrożeniem są Chiny, które w dużej mierze przejęły kontrolę nad lokalnymi zasobami naturalnymi.
Jeśli chodzi o religię, sytuacja w Birmie jest stosunkowo prosta. Zdecydowana większość mieszkańców to buddyści. W dodatku są to buddyści z jednej szkoły, najstarszej w tej religii tradycji theravada. W każdym mieście i miasteczku znajdziemy buddyjską świątynię, na ulicach zobaczymy wędrujących mnichów, a nauczanie Buddy jest wszechobecną filozofią w kraju. Zwykli mieszkańcy wspierają mnichów jak tylko mogą, mnisi natomiast prowadzą liczne szkoły. Wielu młodych Birmańczyków, na którymś etapie swojego życia wstępuje do klasztoru, co różni się znacznie od podejścia do klasztornego życia jakie znamy z Europy. W Birmie można zostać mnichem na miesiąc czy rok, a później wrócić do świeckiego życia.
Do Birmy przyjechałem jesienią 2019 roku, niedługo przed wybuchem pandemii Covid-19. Po przylocie i wbiciu pieczątki wjazdowej trzeba zawsze załatwić kilka formalności. Przede wszystkim wymienić pieniądze. Warto przy tym uważać, bo Birmańczycy nie przyjmują euro ani dolarów, które są chociaż minimalnie uszkodzone. Płatności elektroniczne nie są jeszcze powszechnie dostępne, więc dobrze jest zawsze mieć przy sobie trochę gotówki w nienagannym stanie.
Podróż rozpocząłem w Mandalay, jednej z poprzednich stolic Birmy, gdzie spędziłem kilka dni. Zwiedziłem tam wiele pięknych buddyjskich świątyń oraz dawny pałac królewski, który powstał w XIX wieku, kiedy przeniesiono tu stolicę. Oryginalnie cały kompleks pałacowy zbudowany był z drewna tekowego, jednak niewiele z niego zostało na skutek bombardowania przez Japończyków w czasie II wojny światowej. Zrekonstruowano go dopiero w latach 90tych XX wieku. Obecnie znajduje się w nim także coś w rodzaju wojskowych koszarów – można oglądać tylko część obiektów, a kiedy zboczy się odrobinę z drogi, szybko pojawia się żołnierz, który pokazuje kto tu rządzi. Dużo ciekawiej jest w położonym nieopodal klasztorze Shwenandaw. To jedyny zachowany element dawnego kompleksu pałacowego, który został przeniesiony zanim doszło do wojennych bombardowań. Jest naprawdę wspaniały, misternie wykonany z przepięknie rzeźbionego drewna. To jedna z buddyjskich świątyń, z których w ogóle nie chce się wychodzić.
Godna polecenia jest również świątynia Maha Muni, w której znajduje się czterometrowa figura Buddy, wedle legendy pochodząca z czasów, kiedy on sam chodził jeszcze po ziemi. Jak wszystkie inne posągi Buddy, jest pokryta bardzo grubą warstwą złota. Każdego poranka odbywa się specjalny rytuał, podczas którego mnisi myją twarz wizerunku oraz czyszczą jego zęby. Aby zobaczyć taką ceremonię trzeba być jednak rannym ptaszkiem, bo odbywa się to o 4:30 rano.
W Mandalay miałem też przyjemność skosztować po raz pierwszy lokalnego jedzenia. Jakie ono jest? Trochę przypomina indyjskie curry, ale w smaku jest bardziej gorzkawe niż słodko-pikantne. Prawie każde danie podawane jest z ryżem, orzechami, ziołami i sporą ilością oleju. Ciekawym doznaniem, niespotykanym nigdzie indziej jest lahpet, czyli sałatka ze sfermentowanych liści herbaty. Moim ulubionym birmańskim daniem stała się jednak mohinga, bardzo aromatyczna zupa rybna, jadana tutaj na śniadanie, obiad i kolację.
Następnym punktem podróży było legendarne Bagan. To współcześnie małe miasteczko, położone w miejscu, gdzie kiedyś mieściła się stolica pierwszego królestwa założonego przez Birmańczyków. Bagan był ośrodkiem religijnym i naukowym: sprowadzeni z Indii i Cejlonu mnisi, poza nauczaniem, zajmowali się badaniami lingwistycznymi, filozofią, prawem i medycyną. Władcy Bagan wybudowali też na terenie miasta ponad 2000 świątyń buddyjskich. Niestety, w XIII wieku, tak jak prawie wszędzie na świecie, przybyli tu Mongołowie. Zdaniem części historyków, przerażony król i jego świta opuścili miasto na samą wieść o nadchodzącym najeździe. Porzucona stolica szybko zarosła dżunglą i zamieniła w senną wioskę. Świątynie za to stoją do dziś i są jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych kraju. Wstęp na teren Bagan jest płatny, kosztuje około 20 dolarów (25 000 kyatów). Do Bagan warto przyjechać chociaż na 2-3 dni, ponieważ świątynie leżą na dosyć dużym terenie i nie da się ich zwiedzić w jedno popołudnie. Tak naprawdę, żeby zobaczyć je wszystkie pewnie trzeba by spędzić tam przynajmniej miesiąc!
W okolicy Bagan zwiedziłem też świętą górę Popa. Zasadniczo jest to komin wygasłego wulkanu, ale dla Birmańczyków to przede wszystkim góra, którą zamieszkują duchy. Na wszelki wypadek na jej szczycie wybudowali buddyjską świątynię. Birmańczycy dosyć lekko łączą buddyzm z wiarą w Natów – duchy ludzi, którzy nie reinkarnowali się, ale po śmierci zostali na ziemi. Jest nawet oficjalna lista 37 Natów, sporządzona przez Anawrahtę, twórcę imperium Bagan. Na górę wchodzi się schodami o dokładnie 777 stopniach. Przez całą drogę towarzyszą nam bandy makaków, małych wrednych małpek, które próbują co chwilę ukraść to co mamy w rękach. A na górze piękna panorama okolicy. Żadnego ducha niestety nie widziałem.
Na koniec wyprawy znalazłem się w kolejnej byłej stolicy Birmy, mieście Yangon (dawniej zwanym Rangoon). Jest to najbardziej kosmopolityczne i zróżnicowane miejsce w kraju. Oprócz wielu buddyjskich świątyń (w tym sławnej Szwedagon) można tam znaleźć synagogę, kilka meczetów, kościół katolicki a nawet kościół ormiański. W Yangon znajduje się też grób ostatniego szacha Indii, Bahadura. Obecnie służy on jako mauzoleum, ponieważ Bahadur Szach został uznany za świętego i do dziś lokalni muzułmanie oddają mu cześć. Największą atrakcją miasta pozostaje jednak wspomniana wcześniej pagoda Szwedagon. Buddyści wierzą, że stoi od czasów historycznego Buddy, a w jej wnętrzu znajduje się osiem prawdziwych włosów Oświeconego. Jest ogromna, pokryta złotem i kamieniami szlachetnymi i warto odwiedzić ją przynajmniej dwukrotnie – w ciągu dnia i wieczorem, kiedy wyjątkowo pięknie odbija się w niej zachodzące słońce.
Tak naprawdę w trakcie mojej krótkiej podróży zobaczyłem tylko drobny fragment birmańskich atrakcji. To ogromny kraj i spokojnie na zwiedzaniu go można spędzić kilka miesięcy. Warto też dodać, że oprócz Birmańczyków zamieszkuje go wiele różnorodnych mniejszości etnicznych, co może być dodatkową atrakcją dla ludzi zainteresowanych antropologią. Największą mniejszość stanowią Szanowie – jest ich około 9%. Są oni zwłaszcza widoczni w… restauracjach. Bardzo dużo tanich jadłodajni prowadzonych jest właśnie przez Szanów. Warto wspomnieć też Monów. To właśnie oni zaadaptowali na swoje potrzeby indyjskie pismo, które później stało się podwaliną dla birmańskiego alfabetu. Monowie przynieśli również do Birmy buddyzm.