3 NAJLEPSZE DOŚWIADCZENIA 

gruzińskie jedzenie w prawie każdej knajpie w Tbilisi (i poza Tbilisi też), lokalne wino, widok z monastyru Dżwari na Mcchetę (na zdjęciu powyżej)

3 WADY

ciągle trochę brak infrastruktury, duża część dróg poza miastami jest dziurawa, jedzenie pyszne ale można przytyć trochę kilogramów

Moja przygoda z Gruzją zaczęła się dosyć wcześnie, bo już koło 2002 roku. Współorganizowałem wtedy w warszawskim klubie Jazzgot cykl koncertowy prezentujący różne odcienie muzyki improwizowanej. Podczas jednego z wieczorów, w klubie pojawiła się wesoła gromadka młodych mężczyzn, którzy zaciągając z lekka po wschodniemu zapytali czy mogą wejść na scenę i z nami pograć. Po krótkim czasie okazało się, że nie tylko świetnie grają i śpiewają, ale też pochodzą z dosyć egzotycznego (dla mnie) kraju, czyli Gruzji. Szybko się polubiliśmy i spotkaliśmy jeszcze potem kilkukrotnie w Warszawie. Jednym z poznanych wtedy Gruzinów był Zaza Korinteli, lider Zumby, jednego z bardziej popularnych w Gruzji zespołów. Nie pojechałem wtedy na Kaukaz, ale zapisałem się na kurs gruzińskiego na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie wytrzymałem co prawda tylko niecałe pół roku, ale nabyłem umiejętności językowe, które miały mi się jeszcze przydać w przyszłości.

Minęło kilka lat i w 2008 roku postanowiłem wreszcie plan wyjazdu zrealizować. Miałem opracowaną już trasę lądową, przez Ukrainę, Rumunię i Turcję (nie latał jeszcze wtedy Wizzair za 300 złotych w obie strony) kiedy nagle… wybuchła wojna. Rosyjskie czołgi wjechały na teren Osetii Południowej, do Tbilisi poleciał z misją ratunkową Lech Kaczyński i sytuacja wyglądała dosyć nieciekawie. Niechętnie zrezygnowałem z wyjazdu, uznając, że być może nie jest to najlepszy moment.

Co się odwlecze to nie uciecze – latem 2011 roku wsiadłem na pokład Lufthansy (Wizzair wciąż jeszcze nie latał!) i po przesiadce we Frankfurcie wylądowałem na lotnisku w Tbilisi. Pamiętam, że było bardzo gorąco, ludzie byli niezwykle życzliwi, a ja dziękowałem sobie za ten kurs gruzińskiego bo byłem w stanie czytać literki gruzińskiego alfabetu. Okazało się też, że rosyjski, którego uczyłem się w podstawówce, wciąż funkcjonuje gdzieś na obrzeżach mózgu i BARDZO pomaga w codziennej komunikacji.

Tbilisi w słońcu

W Tbilisi mieszkałem w kultowym hostelu Opera, który mieścił się jeszcze wtedy w samym centrum, na jednej z bocznych uliczek odchodzących od alei Rustawelego. Był zawsze pełen gości a prowadził go Kuba, sympatyczny Polak z Rzeszowa (obecnie właściciel winnicy w Kachetii). Pamiętam, że stałym gościem w hotelu był pewien starszy Gruzin, który do złudzenia przypominał prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego, i z całkowitą pewnością siebie utrzymywał, że jest z Sarkozym spokrewniony. Przyznam szczerze, że nie pamiętam zbyt wiele zabytków odwiedzonych podczas tamtego wyjazdu. Byłem zachwycony ogólną atmosferą miasta, spacerami po jego wąskich uliczkach, wszechobecnym doskonałym jedzeniem i lejącym się strumieniami winem. Na pewno odwiedziłem słynne łaźnie siarkowe w dzielnicy Abanotubani, miejsce idealne by dać ciału odpocząć po całodniowych wędrówkach. Nigdy też nie zapomnę masażu, który w jednej z łaźni zaserwował mi pewien ogromny, potężnie owłosiony Azer – był dość bolesny, ale mięśnie miałem później delikatne niczym wata cukrowa.

Już nie pamiętam dokładnie jak do tego doszło, ale w pewnym momencie Kuba z hostelu Opera postanowił zabrać część swoich gości na wyprawę samochodem do Batumi nad Morze Czarne. Po drodze zwiedziliśmy między innymi miasto Kutaisi, wspaniały monastyr w Gelati oraz wzięliśmy udział w odbiciu pewnego Polaka, który tak mocno wpadł w sidła wyjątkowej gruzińskiej gościnności, że nie mógł wydostać się z domku na wsi, gdzie pił alkohol od kilku dni. W samym Batumi mogłem po raz pierwszy spróbować adżarskiego chaczapuri – bomby kalorycznej, która oprócz typowego dla chaczapuri chleba i sera zawiera również wbite jajko na miękko oraz spory kawałek masła.

czas spędzony w Gruzji to zawsze dobrze spędzony czas

W Gruzji spędziłem w sumie 21 dni, poznałem mnóstwo świetnych ludzi, zjechałem kraj wzdłuż i wszerz, docierając nawet do legendarnej Swanetii w górach Kaukazu, gdzie podobno jeszcze kilka lat wcześniej porywano turystów dla okupu. Jedzenie było doskonałe, wino szumiało w głowie, ludzie sympatyczni jak mało gdzie, byłem gotów głosić chwałę Gruzji.

autor w 2014 roku

Po raz drugi znalazłem się w Gruzji trzy lata później, ale w dosyć nietypowy sposób, bo dojechałem do niej lądem, przez Armenię, wracając z Iranu. Była to krótsza, tylko kilkudniowa wizyta, ale skorzystałem, żeby zobaczyć jeszcze kilka miejsc, które przeoczyłem w trakcie poprzedniego pobytu. Odwiedziłem klasztor Cminda Sameba nieopodal góry Kazbek, kompleks klasztorny Dawid Garedża przy granicy z Azerbejdżanem czy po prostu inne dzielnice w Tbilisi – w Gruzji jest zawsze co zobaczyć. Dodatkową atrakcją był hostel, w którym mieszkałem. Nazywał się Hotel Georgia, mieścił się w dosyć obskurnej części miasta, nieopodal dworca kolejowego. W okolicy stare sklepy, tynk odłażący ze ścian budynków, mieszkańcy w różnych stadiach kaca. No i w samym środku tego wszystkiego – hotelik prowadzony przez młodego, długowłosego Japończyka (!), który serwował co wieczór za darmo (!) zupę i pasjami słuchał post-rocka z małego odtwarzacza, który postawił sobie na recepcji. Warunki może niezbyt komfortowe (jeden prysznic dla wszystkich gości), ale atmosfera niezrównana.

Gruzja miała swego czasu dość jednoznaczną orientację geopolityczną (autor w Tbilisi, 2011 rok)

Ciekawym zagadnieniem, które zawsze przychodzi mi do głowy w kontekście Gruzji jest jej ulokowanie geograficzne. Teoretycznie jest to Azja, ale kulturowo, mentalnie, religijnie kraj ten zdecydowanie bardziej przypomina Europę. Zwłaszcza kiedy przyjedzie się tu z kraju takiego jak Iran, widać jasno, że korzenie Gruzinów są zdecydowanie europejskie. Tym bardziej, że praktycznie nad każdym urzędem w Tbilisi powiewa flaga Unii Europejskiej (do której Gruzja nie należy, ale bardzo by chciała). Stwierdzenie, gdzie znajduje się granica Europy zależy często od podejścia i od badacza, są liczne teorie mówiące, że granica Europy biegnie przez Gruzję, są też takie, że Europa kończy się dopiero na granicy Armenii z Iranem. Nie ma tu do końca zgody. Natomiast każdy Gruzin uważa, że Gruzja BEZDYSKUSYJNIE leży w Europie