3 NAJLEPSZE DOŚWIADCZENIA
spacery po starówce w Malakce, jedzenie cendola na ulicy (to taki typowy dla Malezji deser), zwiedzanie zabytkowych chińskich domów
3 WADY
chaos i korki w Kuala Lumpur, komunikacja miejska w Kuala Lumpur, chyba po prostu po trzykroć Kuala Lumpur
Malezja to jeden z bogatszych i lepiej rozwiniętych krajów Azji. Ma dość skomplikowaną historię, związaną głównie z nieustającym napływem różnorodnej ludności na jej tereny. Jest zdominowana przez muzułmanów, ale zarazem dosyć „świecka” i przyjezdni raczej nie muszą się obawiać żadnych religijnych obostrzeń. Znajdziemy tu zarówno nowoczesne megapolis, czyli stolicę Kuala Lumpur, jak i dzikie tereny porośnięte dżunglą, gdzie wciąż żyją na wolności nieliczne orangutany.
Przez wiele lat Malezję kojarzyłem głównie z jedzeniem. Różni podróżnicy, którzy mieli okazję odwiedzić ten kraj, opowiadali mi, że Malezja nie ma zbyt wiele charakteru sama w sobie, za to jest doskonałą mieszanką wpływów z państw ościennych. Wynika to w dużej mierze z historii. Pierwszymi osadnikami byli tu Malajowie, którzy mieli swoją kuchnię, podobną do tej którą można znaleźć w Indonezji. Później pojawili się Chińczycy, wnosząc swoją kulturę i gastronomię. Nie brakowało również przybyszów z Indii. Niewątpliwy wpływ miały też potęgi kolonialne, na przykład Portugalczycy. Kiedy te wszystkie nacje się wymieszały, powstał typowy dla Malezji miks smaków i zapachów. Najlepiej doświadczać go w niezwykle popularnych knajpach ulicznych, gdzie je się pod gołym niebem siedząc na plastikowych krzesełkach.
Wymieszanie ludności zamieszkującej ten kraj niestety generuje też problemy. Pomimo tego, że oficjalnie Malezja to kraj Malajów, a obowiązującą religią jest islam, miejscowi Chińczycy zdają się tym kompletnie nie przejmować. Chinki ani myślą chodzić w hidżabach a w knajpach króluje wieprzowina. Na pierwszy rzut oka ta koegzystencja wygląda poprawnie, ale od czasu do czasu wybuchają konflikty a Malajom zdarza się artykułować obawę, że tracą wpływy we własnym państwie.
Przygodę z Malezją zacząłem od Kuala Lumpur. Nazywane w Azji Południowo Wschodniej po prostu KL, miasto jest wielkim hubem przesiadkowym. Dzieje się tak dzięki bardzo nowoczesnemu lotnisku oraz tanim liniom lotniczym. Charakterystyczne, czerwone samoloty Air Asia latają po całej Azji a w Kuala Lumpur znajduje się ich „centrum dowodzenia”. Warto zobaczyć Muzeum Sztuki Islamskiej, z ciekawymi eksponatami i ładnym designem. Dobrze jest wpaść na obiad na Jalan Alor, gdzie są stoiska ze street foodem z całej Azji. Fajnie jest przejechać się kolejką monorail, czyli czymś przypominającym wielkiego owada sunącego po szynie ponad miastem – chaos Kuala Lumpur widać wtedy wyjątkowo wyraźnie. Ale tak serio, są na świecie dużo ciekawsze miejsca. Nawet w samej Malezji.
W dalszej części podróży zwiedziłem Malakkę, która dla odmiany jest bardzo przyjemnym, przyjaznym dla ludzi miejscem. Jest to stare, portowe miasto, które w swojej historii niejednokrotnie przechodziło z rąk do rąk. Na początku było siedzibą lokalnego sułtana, potem podbijali je między innymi Portugalczycy, Holendrzy i Brytyjczycy. Silne piętno na mieście odcisnęli też Chińczycy, których piękne domy są tu jedną z największych atrakcji. Jest w Malakce portugalska dzielnica, gdzie można zjeść obiad w knajpie o nazwie Restoran de Lisbon, są pozostałości portugalskich kościołów, najlepsze jest jednak to, że można tu dostać portugalskie ciasteczka pasteis de nata! A z innej beczki, nie wiem czy gdziekolwiek w Azji widziałem takie stężenie hipsterskich kawiarni, murali i sklepików z pamiątkami. Raj dla miłośników pchlich targów i sączenia latte w towarzystwie mrożonego serniczka i figurek piesków i kotków.
Trochę podobne w klimacie jest Georgetown, chociaż mnie osobiście podobało się tam mniej. Nie wykluczam, że niższa ocena tego miasta wynika z faktu, że w moim pokoju hotelowym mieszkały myszy. Georgetown to mieszanka kolonialnej zabudowy, chińskich domów i sklepów, a wszystko zanurzone w rzeczywistości współczesnej Malezji. Jeśli ktoś lubi ciekawe murale i uliczne jedzenie, może się jednak w Georgetown doskonale odnaleźć. Dla wszystkich, którzy przylecą tu samolotem ważna informacja – dojazd z lotniska do miasta może zająć nawet półtorej godziny ze względu na potworne korki.
Ostatnim miejscem, które odwiedziłem było Ipoh, dosyć ciekawe miasteczko, do którego rzadko zapuszczają się turyści. Miało swoje lata świetności na przełomie XIX i XX wieku, kiedy wydobywano tu cynę – kilku Chińczyków dorobiło się wtedy niezłych fortun. Niestety w XX wieku zapotrzebowanie na cynę znacznie zmalało i część mieszkańców musiała emigrować albo się przekwalifikować. W związku z tym mamy w Ipoh wiele spektakularnych budowli (pamiątka z czasów prosperity) ale stosunkowo mało ludzi. Warto też odwiedzić piękne chińskie świątynie, które znajdują się pod miastem. Świątynie Ling Sen Tong, Nam Thean Tong oraz Sam Poh Tong nie są stare – wszystkie powstały w XX wieku, ale mają swoisty klimat przez to, że są zbudowane w ogromnych jaskiniach. W dodatku w jednej z nich mieszkają żółwie!
Na koniec muszę zaznaczyć, że nie miałem jeszcze przyjemności zobaczyć tej części Malezji, która znajduje się na wyspie Borneo. To ogromna wyspa, w 50% pokryta lasami równikowymi. Wciąż żyje tam wiele egzotycznych gatunków zwierząt i z pewnością jest rajem dla wszystkich miłośników dzikiej przyrody. Niestety, lasy są coraz szybciej wycinane, ponieważ znacznie bardziej opłaca się sadzić tam plantacje palm olejowych. Jeśli więc ktoś chciałby zobaczyć jeszcze nosacza bądź orangutana żyjącego poza zoo, warto się pospieszyć.